Zacznijmy od tego, że mikrobiolodzy często stosują takie urocze nazwy dla swoich „podopiecznych”, choć to wcale nie są takie milutkie „stworki”. Na przykład gronkowiec złocisty. Moje pierwsze skojarzenie to piękne soczyste winogrona ze złocistą skórką, a tymczasem ten gronkowiec to wredny bakcyl, który ma na swoim koncie rokrocznie setki tysięcy ofiar na całym świecie.
Ale tak po prawdzie to ja się tym mikrobiologom nie dziwię. Kiedy się ogląda bakterie pod mikroskopem skojarzenia nasuwają się same. Jeden rzut oka i każdy widzi, że komórki danego typu drobnoustrojów przypominają grona, pałeczki, przecinki, czy śrubki. W rezultacie mamy gronkowce, przecinkowce czy inne krętki.
Podobnie rzecz się ma z laseczkami. Do tej grupy bakterii zaliczają się przedstawiciele różnych gatunków, między innymi z rodzaju Clostridium. O nich być może słyszeliście, a w szczególności o Clostridium botulinum. Drugi człon jej łacińskiej nazwy powoduje szybkie skojarzenie z tzw. botoksem. I słusznie, bowiem Clostridium botulinum właściwie ów botoks produkuje, ale po kolei.
Polska nazwa tego mikroorganizmu to laseczka jadu kiełbasianego. Ta wszędobylska w środowisku bakteria należy do bezwzględnych beztlenowców. Innymi słowy nie tyle nie potrzebuje tlenu do rozwoju, ale jest on wręcz dla niej toksyczny. Jednak w głębszych warstwach gleby, na dnie zbiorników wodnych, ale także w szczelnych puszkach, konserwach i przetworach (w tym jak się domyślacie w kiełbasie) żyje jej się jak w raju. Nie będąc zbyt wybredną, żywi się materią roślinną i zwierzęcą mnożąc się na potęgę. Kiedy kolejne pokolenia komórek obumierają z rozpadających komórek uwalniane jest specyficzne białko – botulina, zwana po polsku jadem kiełbasianym.
Botulina jest jedną z najsilniejszych naturalnych toksyn znanych człowiekowi. Trafiła nawet z tego względu do Księgi Rekordów Guinnessa. Siła jej rażenia zależy od drogi dostania się do organizmu. Przy spożyciu z pożywieniem śmiertelna dawka to nieco ponad 50 μg, ale w przypadku dostania się bezpośrednio do krwi wystarczy 0,1 μg. Dla lepszego zobrazowania powiedzmy, że kilka łyżeczek tej toksyny wystarczyłoby, żeby unicestwić całą ludzkość. W pewien sposób, można by rzec, jest to ilość równoważna kilkuset głowicom atomowym.
No dobrze, trochę zagrałem Wam na emocjach. Jad kiełbasiany jest ekstremalnie niebezpieczny, ale bez nadmiernej paniki. Kiełbasiana apokalipsa nam praktycznie nie grozi. Jakkolwiek w skali pojedynczego człowieka zagrożenie istnieje.
Współcześnie wysokie standardy przegotowania żywności znacznie zredukowały zakażenia tą laseczką produktów spożywczych, w tym konserw warzywnych i mięsnych. Na nasze szczęście Clostridium botulinum jest wrażliwa zarówno na tlen jak i podwyższoną temperaturę. Pasteryzacja skutecznie ją eliminuje, jakkolwiek należy uważać, aby nie doszło do wtórnego zakażenia, np. przy nieszczelnym zamknięciu.
Botulina jest jak wspomniałem białkiem. Jej działanie jest skierowane na układ nerwowy, stąd zalicza się ją do tzw. neurotoksyn. Powoduje ograniczenie uwalniania acetylocholiny, związku chemicznego odpowiedzialnego za komunikację między komórkami nerwowymi a mięśniowymi. W rezultacie następuje zwiotczenie mięśni i ich paraliż. W przypadku mięśni układu oddechowego oznacza to w praktyce śmierć z niedotlenienia.
Jakkolwiek strasznie niebezpieczna, botulina ma swoje medyczne zastosowanie. Pod nazwą handlową „botox”, w mikroskopijnych i precyzyjnych dawkach, służy do leczenia trwałych, patologicznych skurczów mięśniowych i leczeniu zeza. Częściej się jednak słyszy o jej kosmetycznym stosowaniu, zwiotczając mięśnie prowadzi do redukcji zmarszczek, ale kosztem miejscowego paraliżu, co tłumaczy pozbawione mimiki twarze maskujących swój wiek celebrytów. Botulinę stosuje się też jako środek zapobiegawczy w przypadku nadmiernej potliwości, ponieważ podana podskórnie blokuje pracę gruczołów potowych.
Chciałbym jeszcze krótko wspomnieć o innej laseczce, bliskiej krewnej naszej bohaterki, czyli o Clostridium tetani. Jej polska nazwa to laseczka tężca. Nazwa pochodzi od niezwykle groźnej choroby, która mimo szczepień ochronnych wciąż pozostaje bardzo niebezpieczna. Laseczka tężca, jak jej kuzynka, jest bezwzględnym beztlenowcem, który dostawszy się do rany w sprzyjających warunkach (a więc przede wszystkim braku higieny i braku dostępu powietrza) rozmnaża się wydzielając, jakże by inaczej, neurotoksynę – tetanospazminę.
Tetanospazmina jest również białkiem, ale działa dokładnie odwrotnie do botuliny, ona z kolei powoduje trwałe „zwarcie” na połączeniach komórek nerwowych z mięśniami, co prowadzi do ich trwałego skurczu. Stąd też się wzięła nazwa choroby – od nieprawdopodobnego „stężenia” ciała chorego, czyli skurczu mięśni tak silnego, że w skrajnych przypadkach prowadzącego do rozrywania stawów i łamania kości. Przepraszam za drastyczność opisu, ale trzeba być świadomym konsekwencji. Mimo, że dysponujemy odpowiednimi lekami i choć prowadzone są szczepienia ochronne, to nieleczony tężec oznacza niesamowicie bolesną śmierć.
Mimo powagi tematu, nie potrafię jednak na swój sposób nie podziwiać tej swoistej finezji natury. Dwa bardzo podobne do siebie i spokrewnione mikroorganizmy produkują dwie podobne do siebie substancje o różnym działaniu. Kompletnie przeciwstawnym…
Wojciech Smułek