Kto nie lubi kryminałów? No dobrze, może nie każdy. Może tylko niektórzy lubią opowieści nieco mroczne, choć w gruncie rzeczy nie tyle skupione na występku czy zbrodni, ale na śledztwie, na dochodzeniu prawdziwego przebiegu zdarzeń. Do tego niezbędny jest detektyw, najlepiej jakiś oryginał albo ekscentryczka, ewentualnie poczciwy safanduła albo niepozorna starsza pani.
Ale spokojnie, nie zmieniłem branży i nie będę pisał teraz podręcznika dla pisarzy-amatorów. Chciałem tylko płynnie nawiązać do jeszcze jednej rzeczy, bez której nie obędzie się żaden klasyczny kryminał, czyli narzędzia zbrodni. A jaki jego rodzaj może zainteresować chemika? Oczywiście trucizna.
Do klasycznych trucizn, jakże często pojawiających się w kryminałach, np. tych autorstwa Agaty Christie, należy strychnina. Jest to alkaloid, a więc związek organiczny pochodzenia naturalnego, o właściwościach zasadowych, zawierający atom azotu. W czystej formie ma postać białego krystalicznego proszku, co, przyznajcie, nie jest w świecie chemii niczym wyjątkowym.
Strychnina występuje w we wszystkich tkankach roślin z rodzaju kulczyba, których nazwa łacińska to… Strychnos. Najbardziej znanym gatunkiem z tego rodzaju jest kulczyba wronie oko (Strychnos nux-vomica), która była stosowana w medycynie ludowej w przypadkach gorączki, bezsenności, malarii lub epilepsji. Jakkolwiek każdy doświadczony lekarz, czy po prostu zielarz lub znachor, stosował ją z dużą rezerwą i ostrożnością. Bowiem jej przedawkowanie kończyło się, i to zwykle bardzo szybko po spożyciu, skurczem mięśni a potem uduszeniem w wyniku porażenia mięśni układu oddechowego. Takie są bowiem objawy zatrucia strychniną i jej pochodną, brucyną, która również występuje w kulczybie wronim oku.
Strychnina była jednym z pierwszych alkaloidów wyizolowanych w postaci czystej. Stało się to już w 1818 roku a dokonali tego dwaj francuscy chemicy: Joseph Bienaimé Caventou i Pierre-Joseph Pelletier. Z czasem strychninę zaczęto coraz szerzej stosować jako składnik leków, oczywiście w minimalnych dawkach, ale mimo to śmiertelne przedawkowania zdarzały się względnie często.
Strychnina była też stosowana jako trutka na gryzonie oraz jako pestycyd. W każdym razie była dość łatwo dostępna w dziewiętnasto- i dwudziestowiecznych aptekach, czy sklepach rolniczych, co chyba było jedną z głównych przyczyn jej stosowania w nieco innych niż pierwotnie celach. Mianowicie do zabijania, zarówno kogoś innego, jak i do popełniania samobójstwa.
Liczba osób, o których mówi się, że zmarły na skutek zatrucia strychniną jest całkiem spora. W wielu wypadkach jest jednak to trudne do potwierdzenia, ponieważ objawy zatrucia są dość mało specyficzne i tylko dokładne analizy próbek pobranych od zmarłego mogą dostarczyć niezbitych dowodów. Współcześnie jest to dość proste, ale w poprzednich stuleciach nie było to łatwe. Znaczącym ograniczeniem zbrodniczego stosowana strychniny był jej niezwykle gorzki smak, bardzo łatwy do wykrycia i trudny zamaskowania w jakiejkolwiek potrawie (ponoć ostrygi nadawały się do tego całkiem nieźle). Stąd najczęściej dodawano strychniny do innych gorzkich substancji, np. leków zawierających chininę lub tonika.
Trzeba wspomnieć, że do dziś nie mamy specyficznego lekarstwa dezaktywującego strychninę w organizmie. Dawniej (ale i obecnie) zwykle stosowano płukanie żołądka, licząc na usunięcie niewchłoniętej jeszcze przez organizm części trucizny. Czasem podawano leki ograniczające skurcze i konwulsje, to znaczy zawierające fenobarbitany czy diazepam. Szczególnie popularne w XIX w. było przekonanie, że otrutego należy chronić od wszelkich bodźców, np. światła czy hałasu, które miałyby wzbudzić ataki konwulsji i duszności.
Warto jeszcze dodać coś niecoś o strukturze chemicznej cząsteczki strychniny. Ustalił ją po raz pierwszy, w roku 1946, brytyjski chemik Robert Robinson, za co otrzymał już rok później Nagrodę Nobla z chemii. Co ciekawe, w tamtym czasie uznano strychninę za jedną z najbardziej złożonych struktur spośród wszystkich związków chemicznych.
Było to stwierdzenie bardzo na wyrost, co dziś wiemy już doskonale, ale to przekonanie spowodowało wśród wielu chemików na całym świecie swoisty wyścig, o to, kto pierwszy dokona całkowitej, totalnej syntezy laboratoryjnej strychniny. Udało się to w 1954 roku Robertowi Woowardowi, co przyniosło mu również Nagrodę Nobla z chemii (w 1964 roku). Choć właściwie totalna synteza strychniny była tylko jednym z wielu jego osiągnięć, ponieważ jako pierwszy na świecie zdołał syntezować w laboratorium także (między innymi) chlorofil, chininę czy witaminę B12. Jakkolwiek największą sławę przyniosła mu właśnie synteza strychniny.
Choć dzisiaj już niezwykle rzadko stosowana (zarówno jako lek czy środek biobójczy), strychnina jest wciąż „żywa” jako narzędzie zbrodni. Aleksander Dumas, Jack London, Artur Conan Doyle czy niezapomniana Agata Christie, to tylko niektórzy, choć najbardziej znani, autorzy, którzy swoim bohaterom „podawali” dawkę trucizny. Śmiertelną, oczywiście…
Wojciech Smułek
22.11.2021