Piąty element

Piękno czeskiej Pragi jest darem i przekleństwem. Turyści przynoszą jej bogactwo, ale i wszelkie niedogodności związane z zatłoczeniem, wysokimi cenami i kolejnymi kwartałami zajmowanymi przez domy przeznaczone tylko na krótkoterminowy wynajem. Choć masowa turystyka to „wynalazek” minionego stulecia, to i wcześniej w swojej historii Praga miewała swoiste najazdy gości, choć w przypadku tych, których mam na myśli, trzeba raczej powiedzieć o dość specyficznych indywiduach.

W wieku XVI byli to alchemicy. Ściągali oni z całej Europy na dwór cesarza Rudolfa II, którego niezwykle fascynowały wszystkie tajemne nauki. Jak nietrudno się domyślić, najbardziej interesowały go tajniki przemiany metali w złoto oraz odmładzające eliksiry. W końcu nie tylko władcom zależy na bogactwie i wiecznej młodości.

Rudolf II Habsburg
z Bożej łaski cesarz rzymski, król Niemiec, Węgier, Czech, Chorwacji, arcyksiążę Austrii, książę Burgundii, Brabancji, Styrii, Karyntii, Karnioli, margrabia Moraw, książę Luksemburga, Śląska, etc.

[Hans von Aachen, Public domain, via Wikimedia Commons]

Wśród gości Rudolfa II znajdowały się takie tuzy, jak Edward Kelley, angielski alchemik, który obiecał cesarzowi, że zapewni mu góry złota. Jakkolwiek po dłuższym czasie, w którym złoto raczej uciekało ze skarbca cesarza niż do niego napływało, władca zniecierpliwił się i uwięził szarlatana w lochu.

Przychylnością cesarza cieszył się także Duńczyk Tycho Brahe, któremu szczególnie bliska była astronomia i astrologia (nauki kiedyś nierozłączne). Ten, choć nie utracił przychylności imperatora, również skończył niezbyt ciekawie. Ponoć w czasie jednej uczt, siedząc u boku cesarza, nie mógł bez naruszania etykiety wyjść na stronę by ulżyć potrzebie, co doprowadziło go do śmiertelnego zapalenia pęcherza. No cóż, bywa i tak…

Obraz „Alchemik” autorstwa Josepha Wrighta
[Public domain, via Wikimedia Commons]

Historia alchemii jest pasjonująca i do dziś fascynuje wielu. Choć ówczesne teorie dziś raczej budzą śmiech, to trzeba uczciwie przyznać, że to właśnie alchemicy położyli podwaliny pod współczesną chemię. Koniec końców ich eksperymenty, choć nieudane (w końcu ani przemiany metali w złoto ani eliksiru wiecznej młodości nie otrzymali), doprowadziły do interesujących obserwacji i wniosków. Co więcej, do dziś stosujemy w języku potocznym wiele alchemicznych terminów, których pochodzenia nie zawsze jesteśmy świadomi.

Mówimy na przykład, że coś stanowi kwintesencję danej rzeczy, czyli jest jej szczególną i wyróżniającą cechą, skupiającą w sobie cały jej sens. Otóż terminem tym alchemicy określali eter, który był tzw. piątą esencją (z łac. quinte essence), czyli piątym żywiołem/elementem/pierwiastkiem. O ile cztery pozostałe, to jest woda, ziemia, ogień i powietrze, stanowiły budulec wszystkiej materii na ziemi, ten piąty, zwany też eterem, miał być tworzywem, z którego zostały utworzone ciała niebieskie.

Przez tysiąclecia, od starożytności przez średniowiecze po wczesną nowożytność, ludzie postrzegali Wszechświat jako miejsce niezwykle uporządkowane. Tak było również z elementami, które w sposób naturalny dążyły do zajęcia przypisanego sobie miejsca – najniżej ziemia, wyżej woda, powietrze, ogień a ponad nim właśnie eter. Miał on być najlżejszym ze wszystkich i najsubtelniejszym. Stąd nasz przymiotnik „eteryczny” (np. olejki eteryczne, choć poeci również lubili opisywać tym terminem swoje muzy), a także taki jest źródłosłów nazwy całej grupy bardzo lotnych związków organicznych – eterów.

Personifikacje czterech żywiołów na obrazie Artusa Wolfforta
[Public domain, via Wikimedia Commons]

Piąty element był w każdym bądź razie zdecydowanie „nieziemski” – dosłownie i w przenośni. Cztery żywioły stanowiły pełnię. Piąty element, był wyraźnie czymś ponad nimi. Trzeba mieć na uwadze, że naukowcy zawsze lubili wplatać matematykę w swoje opisy świata. Dziś to są stałe fizyczne, których wartości są delikatnie mówiąc skomplikowane (np. takie pi, będące liczbą niewymierną). Dawniej liczby całkowite miały kluczowe znaczenie i swoistą interpretację. Dlatego wiele składowych świata było podzielone (żeby nie powiedzieć „skwantowane”) czwórkami. Cztery były nie tylko żywioły, ale i strony świata – północ, południe, wschód i zachód.

Dla nas wydaje się to naturalne, ale inne cywilizacje i kultury, choć też kierujące się pragnieniem uporządkowania opisu świata, stosowały inne klasyfikacje. Tacy na przykład Chińczycy do dziś preferują piątki. Ich piątym żywiołem było… drewno, a piątą stroną świata… środek (!). Zresztą z tej samej przyczyny jemy dzisiaj dania chińskie „w pięciu smakach” – w pięciu, czyli we wszystkich możliwych 😉

Ten smaczny skądinąd motyw, jest dobrym momentem, żeby zrobić małą przerwę, a do alchemicznych wątków wrócę już niebawem 😊

Wojciech Smułek

3.02.2023