Przestroga z Minamata

Zwiotczenie mięśni i paraliż, zaburzenia mowy i widzenia, a w około jednej trzeciej przypadków śpiączka i śmierć – oto doświadczenie kilku tysięcy mieszkańców zatoki Minamata położonej na południowym wschodzie japońskiej wyspy Kiusiu. Zatoki, której nazwa długo jeszcze będzie się kojarzyć z tragicznym w skutkach masowym zatruciem związkami rtęci.

Sprawcą była fabryka tworzyw sztucznych należąca do japońskiego koncernu Chisso, z której przez ponad trzydzieści lat, aż do końca lat sześćdziesiątych, odprowadzano do morza ścieki zawierające związki rtęci. Miejscowi rybacy spożywając ryby łowione w zatoce przyjmowali coraz większe dawki rtęci. Walka o przyznanie się do odpowiedzialności przez koncern została szeroko opisana i doczekała się ekranizacji w 2020 roku (co ciekawe jedną z głównych ról zagrał w tym filmie Johnny Deep).

Plakat filmu „Minamata” z 2020 roku z Johnnym Deepem
[from Wikimedia Commons]

Zatrucia rtęcią nie jest czymś charakterystycznym tylko dla dwudziestego wieku. Już wcześniej zaobserwowano, że osoby pracujące z rtęcią bardzo często zapadają na schorzenia związane z układem nerwowym. Taką grupą społeczną byli np. wytwórcy filcu (bardzo zbitej tkaniny), stosowanej kiedyś powszechnie do wyrobu nakryć głowy. Stąd też być może wzięła się postać szalonego kapelusznika w historiach o Alicji w Krainie Czarów, który, jak niektórzy dowodzą, zdradza wszelkie objawy zatrucia związkami rtęci.

Szalony kapelusznik na okładce wydania „Alicji w Krainie Czarów” z 1907 roku
[Charles Robinson, Public domain, via Wikimedia Commons]

Kilkakrotnie już pisałem o zatruciu związkami rtęci. Robię to konsekwentnie, ponieważ, co ciekawe, sama rtęć w swej metalicznej postaci jest relatywnie mało toksyczna. Ma ona stosunkowo małą przenikalność do organizmów żywych (np. przez skórę). Jednak przeprowadzona w bardziej mobilną (ruchliwą) formę sieje prawdziwe spustoszenie.

Dużo bardziej toksyczne od płynnej rtęci są jej pary, ponieważ ich wchłanialność przez płuca jest bardzo wysoka (przeszło sto razy wyższa niż przez skórę). Sama rtęć paruje względnie wolno (co nie znaczy, że możemy ją trzymać w otwartych naczyniach!), jednak jej pary były i są obecne w lampach wyładowczych, zwanych jarzeniówkami. Stąd tłuczenie ich (nawet zużytych) nie jest najmądrzejszą czynnością.

Różne typy lamp wyładowczych (jarzeniówek) napełnionych
[Christian Taube, via Wikimedia Commons]

Rtęć w formie kationów penetruje błony śluzowe dość szybko, ale nic nie może się równać w toksyczności z rtęcią w formie związków organicznych. Tak było w przypadku Minamata – skala zatruć była tak duża, ponieważ w ściekach z fabryki była nie czysta rtęć, czy nawet rtęć w formie kationów a metylortęć – związek metaloorganiczny, bardzo łatwo przyswajalny przez organizmy żywe.

Toksyczność rtęci zależy od postaci w jakiej dostaje się do organizmu. Obojętne atomy rtęci oraz jej kationy dezaktywują selenoenzymy, specjalną grupę enzymów odpowiedzialnych za przeprowadzanie reakcji usuwających wolne rodniki. Między innymi umożliwiają wykorzystanie przez organizm witamin C i E. Z kolei związki rtęcioorganiczne, jak metylortęć czy dimetylortęć, uszkadzają białka w osłonkach mielinowych komórek nerwowych. To dlatego mieszkańcy wybrzeży zatoki Minamata cierpieli na różnorodne schorzenia związane z układem nerwowym.

Struktura cząsteczki dimetylortęci
[Wikimedia Commons]

Rtęć jest więc niebezpiecznym pierwiastkiem. Choć fascynuje swoimi wyjątkowymi właściwościami to lepiej się trzymać od niej z daleka. W sumie to chyba można powiedzieć o wszystkich pierwiastkach nazwanych od imion starożytnych bogów, jak uran, czy pluton. Zresztą już greckie mity ostrzegały, że śmiertelnicy na kontaktach z mieszkańcami Olimpu nigdy nie wychodzą dobrze…

Wojciech Smułek

02.08.2022 r.