Mam nadzieję, że Henryk Sienkiewicz nie wyjrzy gdzieś tam z zaświatów i nie upomni się o prawa autorskie do tego tytułu. Niemniej to było pierwsze skojarzenie, jakie przyszło mi na myśl kiedy zdecydowałem się pisać o bohaterce dzisiejszego tekstu.
Być może pamiętacie z tej właśnie książki, albo z innych lektur i filmów, których akcja dzieje się również w podobnych okolicznościach, jak poważną chorobą była malaria (nazwa pochodząca ze średniowiecznego włoskiego: mala aria 'złe powietrze’). A właściwie należałoby powiedzieć, ze jest, ponieważ rokrocznie zapada na nią ponad 200 mln ludzi a umiera według różnych szacunków od 1 do 3 milionów. Zaskoczeni jesteście? Ja byłem, kiedy usłyszałem o tym pierwszy raz. Ale ponieważ to choroba dotykająca osoby żyjące w niezamożnych rejonach świata, to ta bogatsza część tego nie zauważa. No bo po co sobie zawracać głowę, że tak złośliwie spytam.
Choroba ta jest wywoływana infekcją pierwotniakami z rodzaju Plasmodium (należy do nich najbardziej znany zarodziec pasmowy – Plasmodium malariae). Te pierwotniaki przenoszą z kolei samice komarów z rodzaju Anopheles. Nie będę tu przedstawiał szczegółowego przebiegu tej tropikalnej choroby. Faktem jest, że pasożyt rozprzestrzenia się po organizmie, prowadząc do uszkodzenia wielu organów i powstania silnego stanu zapalnego z wysoką gorączką.
Jak dotąd szczepionki na nią nie ma (dyskusję czy wynika to z przyczyn obiektywnych, czy z wyrachowania firm farmaceutycznych zostawię na boku). Na szczęście są leki pozwalające osłabić jej przebieg oraz pozbyć się pasożyta. Dziś to jest cała gama leków (niestety nieosiągalnych dla większości mieszkańców rejonów, gdzie ta choroba występuje). Ale jeszcze sto lat temu jedynym znanym lekiem była chinina.
Chinina jest alkaloidem, podobnie jak np. kofeina czy atropina. Naturalnie występuje w korze chinowców (Cinchona L.), drzew występujących w południowoamerykańskich Andach. To właśnie mieszkańcy tamtej części świata, jeszcze w czasach przedkolumbijskich, zaczęli stosować wywar z kory chinowca jako środek przeciwgorączkowy. Po epoce wielkich odkryć geograficznych kora chinowca rozpowszechniła się po całej strefie okołorównikowej, a około roku 1820 wyizolowano czystą chininę, która odtąd stała się podstawowym lekiem przeciwmalarycznym. To właśnie jej poszukiwał Staś, aby podać chorej na malarię Nel.
Dziś wprawdzie chininę wyparły jej bardziej skuteczne i mniej toksyczne dla organizmu pochodne, np. chlorochina. Niemniej chinina jest nadal stosowana w medycynie, nie tylko w leczeniu malarii, ale również w pewnych specyficznych problemach natury ginekologicznej.
Dziś również chinina nie jest już tak rzadkim i pożądanym dobrem. Właściwie w każdym większym sklepie spożywczym można ją kupić w postaci… toniku. Powstanie tego gazowanego napoju na bazie wody sodowej, soków owocowych i właśnie chininy przypisuje się brytyjskim oficerom stacjonującym w Indiach w połowie XIX wieku. Napój miał być środkiem profilaktycznym przeciw malarii.
Ponieważ chinina jest niezwykle gorzka, to do zamaskowania (przynajmniej częściowo) dodawano właśnie soków owocowych, a współcześnie także cukru. Szybko po wymyśleniu toniku wymyślono jeszcze inny sposób zamaskowania jego smaku a mianowicie połączenie z ginem (dla mniej obeznanych w temacie – wódką aromatyzowaną owocami jałowca). Stąd się wziął słynny drink – gin z tonikiem. Pytaniem pozostaje czy rzeczywiście chodziło o maskowanie smaku chininy, czy o znalezienie uzasadnienia dla popijania sobie częściej niż dotychczas (pod płaszczykiem profilaktyki malarii).
Chinina ma również inne ciekawe właściwości. Choć jej roztwory są bezbarwne, to w świetle nadfioletowym emituje silne niebieskie światło. Przyczyną jest zjawisko fluorescencji – pochłaniania przez cząsteczki chininy promieniowania o wyższej energii a następnie emisji promieniowania o energii niższej, a więc już będącego w zakresie światła widzialnego. Kto ma dostęp do lampy UV może sam to sprawdzić kupując tonik (tylko chrońcie oczy przed bezpośrednim światłem z lampy! To bardzo przyjemny eksperyment, w końcu nie często się zdarza, że obiekt badań można potem spokojnie wypić albo kogoś nim poczęstować;)
Wojciech Smułek